Dzisiaj rano przyjechała moja najmłodsza wnuczka – czteroletnia Maja. Babciu, masz rosołek? Nie, ale już się gotuje. To czemu wczoraj nie ugotowałaś? Jak to, ona przyjeżdża, a nie ma jej ulubionej zupki i chrupniczku (czytaj krupniczku) też nie ma? No i babcia podpadła… Żaden rodzinny obiad nie może się obyć bez tej sztandarowej zupy. No może jeszcze pomidorowa, ale tylko z muszelkami. Inny makaron nie wchodzi w rachubę.
Pomyślicie, co to za problem ugotować rosół? Najprostsza rzecz na świecie.Macie rację,to nic trudnego.Trzeba tylko trochę się przyłożyć, użyć odpowiednich składników, dodać szczyptę serca i celebrować gotowanie.
Prosiła mnie o ten przepis Sandra, bratowa mojej ulubionej synowej. Ona to ma dobrze. Materiał szkoleniowy biega u niej po podwórku. Ładnie uśmiechnie się do teściowej i kurę ma. Bo kura „grzebiąca”, taka prosto od chłopa, najlepsza. Nie ze sklepu, bo niewiadomego pochodzenia i nawet ta niby z ekologicznego chowu nie bardzo do mnie przemawia. Wolę kupić na bazarku. No więc takową wkładamy do dużego garnka, zalewamy wodą i powoli zagotowujemy. Robimy to bez pośpiechu, bo rosół tego nie lubi. Systematycznie zbieramy szumowiny, to znaczy skoagulowane białko (acha, nauczyłam się jak to to się nazywa). Jak już się zagotuje, zmniejszamy ogień. Wrzucamy 2-3 liście laurowe, kilka ziaren ziela angielskiego, kilkanaście pieprzu, kilka grzybów suszonych. Po godzinie dokładamy dużą włoszczyznę, ja jej nie żałuję,bo to ona nadaje zupie charakter. Do tego kawałek włoskiej kapusty, opieczoną cebulę i ostatni magiczny składnik lubczyk. On właśnie sprawia, że rosół ma niezapomniany smak. U mnie w ogrodzie rośnie kilka krzaków. Mrożę go i mam zapas na całą zimę. Teraz można go kupić w supermarketach w doniczkach. Dbajcie o niego, przesadźcie do większej doniczki, a na wiosnę ewentualnie do ogrodu, jeśli takowy posiadacie lub na balkon.
Pod koniec gotowania dodajcie sól do smaku. Ja dodaję jeszcze vegetę. Tak, przyznaję się bez bicia, dodaję vegetę. Nie umiem inaczej dosmaczyć zupy. No taka już jestem mało dbająca o zdrowie. I to by było na tyle. Niech sobie tak pyrka powoli 2-3 godziny, im dłużej tym lepiej. Spróbujcie nastawić rosół w sobotni poranek. Jego zapach będzie się roznosił po całym domu przywołując wspomnienia z dzieciństwa. A jeszcze jak Was dobra myśl napadnie i upieczecie ciasto, to rodzina oszaleje ze szczęścia, a mąż będzie wodził za Wami maślanymi oczami. Czego sobie i Wam życzę.
Zostaw komentarz