Zdjęcia faworków opublikowałam raz, drugi, smaku Wam narobiłam, a przepisu ani widu ani słychu. Miałam to zrobić wczoraj, ale sory, rory, memory nie miałam mocy. Planowałam pisać po powrocie z recitalu Edyty Geppert w Teatrze 6 Piętro, ale zebrało nam się z mężem na nocne rozmowy Polaków i cały misternie ułożony plan poszedł…Chrust, faworki, różne nazwy tego samego pysznościa, który króluje w karnawale. Delikatne, kruche, rozpływające się w ustach – takie powinny być faworki i takim przepisem chcę się z Wami podzielić.
Ciasto robi się błyskawicznie i co najważniejsze nie trzeba go okładać wałkiem, jak to robiły nasze mamy, ja oczywiście też. W innych przepisach tłuczenie ciasta wałkiem obowiązkowe i to aż do ukazania się pęcherzyków powietrza. A tu nie potrzeba. Zagniatanie ciasta wykonał za mnie mój niezawodny pomocnik robot wieloczynnościowy Kenwood Titanium Major, ale uwierzcie mi, ręcznie też błyskawicznie to zrobicie. Proponuję, żebyście wszystkie składniki jak leci włożyły do miski, z grubsza zagniotły, a dokończyły na stolnicy czy blacie kuchennym ( bo gdzie w mieszkaniu w bloku znależć miejsce na stolnicę ). Ciasto powinno być gładkie jak na makaron. Owińcie w folię spożywczą i na godzinę do lodówki. Po leżakowaniu bierzcie po kawałku ciasta, podsypcie trochę mąki i rozwałkujcie na cieniutki placek. Pokrójcie na pasy 3-4 cm szerokie i ukośne kawałki 10-15 cm długie. Każdy przetnijcie w środku nożem tak, aby rozcięcie nie dochodziło do brzegów. Przewińcie jeden koniec przez otwór. Każdą partię przykryjcie ściereczką, żeby nie obeschły. Smalec rozpuśćcie w płaskim naczyniu. Kiedyś robiłam to w prodiżu, ale odkąd mam kuchnię elektryczną używam głębokiej patelni. Smalec musi być bardzo gorący – sprawdzam go wrzucając kawałek rozwałkowanego ciasta. Jak od razu wypływa i się rumieni pora zaczynać zabawę. Muszą smażyć się z obu stron na jasnozłoty kolor, trzeba być czujną, żeby się nie przypaliły. Wyjmujcie najlepiej łyżką cedzakową na ręcznik papierowy, póżniej przełóżcie na półmisek i posypcie cukrem pudrem. Trzeba się sprężać w robocie bo smalec szybko się pali, co żle wpływa na smak ciastek. Najlepiej robić w dwie osoby, sprawniej to wszystko idzie. Ja niestety musiałam uwijać się sama, bo mój Misio to tylko dobre rady, patrzy mi na ręce i pyta czy coś na obiad szykuję. Samo życie.
Iza, koleżanka Justyny, poradziła, żebym składniki do przepisu umieszczała na końcu wpisu, cobyście nie musiały czytać w koło Macieju od początku szukając takowych. Słuszna uwaga. Dostosuję się i teraz możecie sobie zanotować:
pół kg mąki
8 żółtek
2 łyżki spirytusu
10 dkg miękkiego masła
mały pojemniczek śmietany 18%
szczypta soli
1,5 kg smalcu do smażenia
Proste? Pewnie że proste. W sobotę planuję usmażyć następną porcję. Zawiozę na urodziny mojej Julci, bo ta kopa kończy już 10 lat. Jak Wam się spodoba przepis na faworki to na Tłusty Czwartek usmażymy pączki.
Pozdrawiam. Wasza Jola
PS. Smalcu nie wyrzucajcie. Jak wystygnie, a jeszcze nie zakrzepnie, wymieszajcie go z płatkami owsianymi, jęczmiennymi, czy jakie tam macie na zbyciu. Na drugi dzień, jak dobrze stężeje włóżcie do siateczki po włoszczyżnie i zawieście na drzewie dla sikorek i dzięciołów. Będą wdzięczne.
Zostaw komentarz