W naszym domu żadne święta czy inne uroczystości nie mogą się obyć bez pasztetu. To ulubiona wędlina nie tylko dzieci, ale też wnuków, szczególnie Hanci. No i babcia rad nie rad musiała się wziąć do roboty i przygotować. Nigdy nie zostawiam tego na okres przed samymi świętami, bo trochę z nim roboty. Doradzę Wam jak go zrobić 2 tygodnie wcześniej.
Kupcie około 2-3 kilogramów mięsa. Same, sami musicie zdecydować ile. Znacie możliwości swojej rodziny. Mięso różnego gatunku. Im więcej, tym smaczniejszy. Powinno to wyglądać mniej więcej tak:
0,5 kg wołowiny – łaty, pręgi
0,5 kg łopatki wieprzowej
mały udziec z indyka
0,5 kg podgardla ( nie kręćcie nosem, pasztet to nie jest dietetyczna wędlina )
30-40 dkg wątróbki ( super jakby było po troszku różnej )
i w miarę możliwości kawałeczek kury, albo kaczki, albo gęsi
a najpyszniej kawałek zająca
No i widzicie nie jest prosto kupić odpowiednią ilość. Zawsze kupię za dużo.
Oprócz mięsa przygotujcie:
2 marchewki, pietruszkę, kawałek selera, cebulę
garść, albo i ze dwie suszonych grzybów
2 liście laurowe, kilka kulek ziela angielskiego, łyżeczkę ziaren pieprzu
2 czerstwe bułki typu kajzerki
4-5 jajek
gałkę muszkatołową, najlepiej nie mieloną, jest bardziej aromatyczna
masło albo smalec i bułkę tartą do foremek
kilka foremek aluminiowych o pojemności ok 1 kg
maszynkę do mięsa z sitkiem z drobnymi oczkami, tak zwane do maku
Na spód dużego naczynia żaroodpornego wsypcie grzyby, ułóżcie mięso,włoszczyznę, przyprawy: liście laurowe, ziele i pieprz, vegetę. Zalejcie wodą w takiej ilości, żeby prawie przykryła wszystko. Przykryjcie pokrywą i wstawcie do nagrzanego do 200 stopni piekarnika. Po pół godzinie zmniejszcie temperaturę do 160 i niech tak się powoli piecze przez około 2 godziny. Mięso powinno być bardzo miękkie. Jeśli macie naczynie bez pokrywki, weźcie papier do pieczenia, kawałek 1,5 raza większy niż forma, zmoczcie, pod wodą zwińcie w kulę, rozprostujcie i takim mokrym szczelnie przykryjcie. Będzie jak pokrywka.
Upieczone mięso, włoszczyznę i grzyby wyjmijcie na półmiski, niech wystygną. Bułki na moczcie, odciśnijcie z nadmiaru wody. Wszystko przekręćcie przez maszynkę z drobnym sitkiem. Moja mama mięso przekręcała dwa razy przez normalne. Dwa razy. Ale to nie na moje nerwy. Wymyśliłam raz przez drobne i jest super.
Do zmielonego mięsa dodacie startą gałkę muszkatołową, rozbełtane jajka i po trochu przecedzony przez sito sos z pieczenia. Dobrze wyróbcie. Właściwie cały sos powinno się wrobić w mięso, żeby było raczej rzadkawe.
Foremki posmarujcie tłuszczem i posypcie bułka tartą. Wypełnijcie masą i postukajcie, żeby się ułożyło.
I właściwie tyle na dzisiaj w kwestii roboty. Bo to ma być na święta. Każdą foremkę włóżcie w torebkę plastikową i hyc do zamrażarki. Trzy czy cztery dni przed świętami wyjmijcie z zamrażarki, strzepnijcie szron, jeśli jest ( u mnie przeważnie ) i wstawcie do zimnego piekarnika. Nastawcie temperaturę na 200 stopni. Jak się zagrzeje, zmniejszcie do 180 i pieczcie ok 40-60 minut do mocnego zrumienienia. Ot i cała filozofia.
Same chyba przyznacie, że zrobienie pasztetu 2 tygodnie wcześniej ma sens. Przygotowanie go to 3-4 godziny roboty, a w tygodniu przedświątecznym to trochę skomplikowane. Jest tyle spraw do zrobienia.
Wasza szczęśliwa po zrobieniu siedmiu foremek pasztetu Jola
Ps miały być trzy
Zostaw komentarz