Zakwas gotowy albo prawie gotowy więc wreszcie podzielę się z Wami przepisem na mój ulubiony chleb. Bierzmy się do roboty. Ponieważ upieczenie go wymaga trochę czasu, proponuję zabrać się za niego w piątek wieczorem. No chyba że nie pracujecie i jest to dla Was rybka. Do dużej miski wlejcie
6 łyżek zakwasu
pół litra letniej wody
wsypcie 400g mąki żytniej typ 720
Mieszajcie do uzyskania jednolitej konsystencji, najlepiej trzepaczką rózgową. Przykryjcie ściereczką i odstawcie w ciepłe miejsce na całą noc.
Po 12-18 godzinach, jak ciasto już dobrze bąbelkuje ( patrz zdjęcie po prawej ) dodajcie :
1 kg mąki żytniej typ 720
2 łyżki soli rozpuszczonej w
0,75 litra letniej wody
Wszystkie składniki połączcie za pomocą miksera, nie radzę robić tego ręką, bo ciasto to taka glamzia i trudno ręcznie go wymieszać. Przełóżcie do 3 foremek długości 26-30 cm wysmarowanych olejem i posypanych otrębami żytnimi. Przykryjcie folią spożywczą albo deską do krojenia i niech sobie spokojnie rosną. W zależności od temperatury zajmie to około 2-6 godzin. Kiedy chleb będzie podchodził już do krawędzi, musicie być czujne, żeby się nie przykleił do przykrycia. Najlepiej już go odkryć i niech tak sobie dorośnie. Jak się przyklei – nie płaczcie, trudno, po prostu wierzch nie będzie gładki. Po wyrośnięciu możecie chleby posypać różnymi ziarnami : jeden kminkiem, drugi sezamem, trzeci na przykład słonecznikiem. Jak Frania woli. Będą jeszcze lepiej smakować.
Wstawcie blaszki do zimnego piekarnika Nastawcie temperaturę na 200 stopni i pieczcie przez 30-35 minut. Po tym czasie zmniejszcie temperaturę do 180 stopni, włączcie termoobieg i następne 30-35 minut. Wierzch chleba musi być mocno rumiany, wręcz ciemnobrązowy. Po wyjęciu z pieca od razu posmarujcie pędzelkiem wierzch chleba zimną wodą. Będą miały piękną, błyszczącą skórkę. Zaraz też wyjmijcie bochenki z blaszek na kratkę albo na deskę. Niech sobie spokojnie ostygną. A później świeże masełko i uczta gotowa.
Mój serdeczny kolega Jędrzej podał mi ten przepis, z zastrzeżeniem, że sama muszę poeksperymentować z temperaturą i czasem pieczenia. Tak też zrobiłam. Poszłam nawet dalej i troszkę zmieniłam przepis, troszkę zmniejszyłam temperaturę pieczenia. Myślę,że teraz wszystko jest super. Przy pierwszym pieczeniu musicie być bardziej czujne, bo każda z Was zna swój piekarnik i sama się zorientuje czy temperaturę ździebko podwyższyć czy obniżyć, czy wydłużyć czas pieczenia o parę minut.
Mam nadzieję,że wytłumaczyłam Wam wszystko w miarę jasno. Jeśli nie uda się Wam za pierwszym razem, to trudno. Nie zrażajcie się, próbujcie dalej. Nie od razu Rzym zbudowano. Największym kucharzom tego świata też nie wszystko od razu się udawało. Życzę powodzenia.
Wierząca w Wasze umiejętności i trzymająca za Was kciuki Jola
Ps. Jeśli nie będziecie miały mocy przerobowych w zjedzeniu od razu 3 bochenków to spokojnie możecie część zamrozić. Ja tak robię jeśli moje chlebopożeracze nie zjawią się wekendowo. Po rozmrożeniu smakują jak świeże. Nie chlebopożeracze, tylko chleby. Ups, tak mi się napisało.
Zostaw komentarz