Boczek wędzony. Taki prawdziwy, nie parzony, nie cudowany, w sensie że nie jakiś tam czereśniowy, babuni, dziadunia, czy innego wujka, stryjka. Ma tyle zastosowań w naszej kuchni. Zupa fasolowa, grochówka, kartoflanka, kapuśniak, zacierkowa. Bez niego smakują jakby inaczej. A pyzy ze skwarkami ze słoniny z dodatkiem wędzonego boczusiu, a babka kartoflana o której niedawno pisałam, a spaghetti carbonara czy arrabiata. Chociaż w oryginalnym przepisie ma być pancetta. Czyli boczek wędzony, ale nie po naszemu. Bo pancetta jest suszona, a nasz „rodzimy” wędzony.
Dzisiaj chciałam Wam przedstawić boczek w dwóch odsłonach. Moich odsłonach.
Przygotujcie:
boczek wędzony surowy + – 1-1,5 kg, w zależności od mocy przerobowych rodziny
listek laurowy
3-4 ziarna ziela angielskiego
pół łyżeczki ziaren pieprzu
Boczek wędzony niestety ma to do siebie, że z jednej strony jest jakby chudszy, a z drugiej „tłustrzy”. No to podzielcie go na dwie części.
Boczek wędzony odsłona pierwsza:
Weźcie garnek wielkości mniej więcej takiej,żeby nasz chudszy kawałek ciasnawo się w nim mieścił. Nalejcie wody , wsypcie przyprawy i ustawcie na kuchni. Po zagotowaniu, włóżcie boczek i zmniejszcie gaz czy inne źródło zasilania do minimum. Niech się tak pyrli 1-1,5 godz. I niech w tej wodzie wystygnie. Zimny wyjmijcie z wody. Ale tej wody nie wylewajcie. Toż to super baza do wyżej wymienionych zup czy innych bigosów. Jak nie macie w planie gotować nic wędzonkowego to zawsze można zamrozić. Na przyszłość jak znalazł.
Boczek wędzony odsłona druga:
A co zrobić z tą bardziej tłustą częścią? Zrobić mazidło do chleba. Zapytacie, ale o co chodzi? Jakie mazidło? No takie coś jak smalec, ale bez roboty. No prawie bez roboty. Drugi kawałek boczku pozbawcie skóry i ewentualnych chrząstek. Oczywiście nie wyrzucajcie ich, tylko w torebeckę i do zamrażalnika. Będzie kiedyś jak znalazł!
I teraz potraktujcie przez maszynkę do mięsa. I już. I koniec roboty.
Taadaam! Przekąska jak się patrzy. Dzisiaj mecze ligi piłkarskiej. Panowie z nosami przed telewizorami krzyczą, że coś by zjedli! Proszszsz! Chleb, nóż, mazidło. Koniec. Po meczu spodziewajcie się lawiny pochwał. Zwłaszcza kolegów mężów.
Wasza poszukująca najprostszych dań ( czytaj coby się nie narobić a zrobić )
Zostaw komentarz